w niedziele, kiedy moje dzieci jeżdżą konno, biorę sobie herbatę w termosie, słuchawki na uszy i idę do lasu. albo herbatę w termosie, książkę i czytam. na dworze, jeśli jest sposobność, lub w aucie, jeśli „zimno i pada, i zimno i pada na to miejsce w środku europy”.
herbatę robi mi ojciec jedyny, albo zupełnie sama sobie robię, z cytryną i miodem. lubię ten smak z metalowego kubka. jest to mój mały rytuał, który sprawia, że czuję się dobrze, bo wiem, że czeka mnie las. prawdziwy, albo ten w głowie, w który prowadzi mnie książka: las mojej wyobraźni, w którym czasem ocieram się o trawy w słońcu, a czasem o zimne glony. zależy, co czytam.
tym razem wzięłam książkę. i herbatę. jeszcze nigdy tak długo nie czytałam jednej pozycji. ale o tym za chwilę. herbata, taka pyszna, cieplutka, z miodem, klejąca, wylała mi się na tę książkę. lament. choć nie przywiązuję się mocno do rzeczy, to nie zdarza mi się zalewać książek, zaginać im kartek, pisać po nich i traktować ich jak podkładki. zalałam, skleiłam, pobrudziłam, pożółkłam. ojciec rzekł: „przynajmniej będzie widać, że czytana”. a teraz patrzę na to zupełnie inaczej. symbolicznie.
„27 śmierci toby’ego obeda” joanny gierak-onoszko to reportaż. zapis z kanady. nie ma nic wspólnego z kanadą, jaką kojarzyłam dotychczas. najbezpieczniejszym krajem świata, mekką, życzliwością, szczerością i uśmiechem. z wesołymi niedźwiedziami grającymi w hokeja w górach. jest to bowiem opowieść o Pierwszych Narodach. o rdzennych ludziach. o inuitach. o tych, których już nigdy nie nazwę indianami, ani eskimosami.
jest to także opowieść o kościele katolickim, którego postępowanie w ogóle nie powinno mnie już dziwić. a jednak. jednak do całego wielkiego wora krzywd, jakich dokonał, można dołożyć jeszcze i to. kolonializm nie zrobił niczego dobrego. odebrał ludziom ich tradycje, ich wierzenia, ich styl życia, ich codzienność, obarczył winą, grzechem, przemocą, wykorzystywaniem i przepełnił strachem. odebrał godność i umiejętność odnalezienia się w społeczeństwie. zabrał człowieczeństwo.
„27 śmierci…” to książka, którą czytałam po kawałku. mistrzowska narracja joanny gierak-onoszko sprawiała, że kilka zdań przed każdym finałem, świadoma tego, co za chwilę nastąpi, odrzucałam, fizycznie odrzucałam tę książkę od siebie. jakby miała mnie liznąć jakąś klejącą wydzieliną. jakby mój własny strach miał mnie złapać i wciągnąć do środka. odrzucałam ją na klika dni, a czasami musiałam wejść do gorącej wody, do wanny i tam siedzieć. odraza, przemieszana z niedowierzaniem przegrywały jednak z ciekawością i dalszym ciągiem historii. tylko kilku trudnych historii wyłuskanych przez autorkę z setek tysięcy takich opowieści. zgroza.
mogę wam powiedzieć, co kościół robił z pierwszymi narodami. ale lepiej, żebyście przeczytali to sami. co władze państwowe i kościelne zrobiły ludziom, dzieciom, setkom tysięcy dzieci. och, gwarantuję wam, że własne dzieci złapiecie mocniej za rękę, a kto się wahał w temacie moralności, a raczej jej braku, w kościele, po tej lekturze nie będzie miał żadnych wątpliwości.
dziś, w mojej małej polsce, chciałabym przeprosić każdego z Pierwszych Narodów. za to, że kiedykolwiek na balu w przedszkolach i szkołach byliśmy przebrani za indian. przepraszam za pióropusz zakładany do zabawy, jest mi wstyd. nikt z was tego nie przeczyta, ale może kiedy tysiące ludzi takich, jak ja pomyślą: „przepraszam”, to poczujecie choć delikatny podmuch ulgi. może wasze dzieci, wnuki. nie jestem papieżem i nigdy nie będę, jest mi wstyd, że żadna głowa kościoła nigdy tego nie dokonała. okazuje się, że jedno „przepraszam” to dla nich za dużo za lata zbrodni na was.
sięgnijcie po „27 śmierci toby’ego obeda”, pamiętajcie jednak, że wyryje, lub pogłębi w was dziurę, o której dotychczas nie mieliście pojęcia. mój egzemplarz stał się symboliczny: brudny, posklejany, zalany, podarty, zniszczony, jednak w środku jest pełen wartości. jak Pierwsze Narody.
Kupiona…. Bardzo mnie zaintrygował Twój opis i nie mogłam się powstrzymać od zakupu. Wiosenny prezent samej dla siebie.
wiedz, że to bardzo trudny prezent. 🙂
…rozumiem, że książka bez happy endu? 🙁
to zależy co rozumiesz pod słowem happy end. warto przeczytać i spróbować zrozumieć czy tak, czy nie.
Abstrahując od kk, od zawsze zdumiewa mnie, jakim prawem Europejczycy przybyli na nowe ziemie i uznali, że są ich. Że to na nich czekaly, że mogą robić tam co im się podoba i z nikim się nie liczyć… 🙁
to tez jest poruszone w książce. straszne.
Książki nie czytałam, jeszcze. Czytałam artykuł na ten temat DF? Wstrząsające, to banalne słowo. Pozdrawiam i dziękuję za ten wpis.
Matkojedyna toz Ty nie znasz swoich zasięgów. Twoje słowa dotarły do pierwszych narodów – mój mąż jest rdzennym mieszkańcem Ameryki i niestety jego rodzina doświadczyła tego co opisywane jest w książce. Oboje bardzo dziękujemy za Twój wpis!
ależ to jest niezwykłe! dziękuję i tulę!
Od miesiąca ją czytam, nie umiem usiąść do niej ciągiem bo jest ciężka, gęsta od zła, niesprawiedliwości i żalu. Muszę robić przerwy, bo moja głowa tego nie dźwiga…
Kupiłam już dawno po rekomendacji Marcina Mellera, ciągle leży nieprzeczytana…Po prostu boję się zacząć…
Mam męża Kanadyjczyka, który od samego początku naszej znajomości wprowadził mnie w temat i otworzył oczy….I ja zrozumiałam, ze przedszkolne przebieranki były nie na miejscu…delikatnie mówiąc. Temat jest ważny, bolesny i kazdy powinien miec swiadomosc, jak wyglądała sytuacja rdzennych mieszkańców. Mamy wśród Indian znajomych, którzy w dalszym ciągu działając w różnych organizacjach, walczą z nierównościa i probuja leczyc traumy z przeszłości.
Zawsze mam mieszane odczucia co do takich książek. Z jednej strony szalenie mnie interesują i bardzo chce je przeczytać, ale z drugiej często mam taki odruch jak Ty -fizycznego rzucania książką od napięcia.
to jest książka przerażająca, druzgocząca, budząca chęć zakopania jej i niekontynuowania, ale otwierająca oczy, uświadamiająca tak wiele! i mimo, że okrutnie się przy niej stresowałam, denerwowałam i wzruszałam – to polecam każdemu! żeby właśnie tego wszystkiego doświadczył.
Tak…też czytałam tę pozycję jakieś pół roku temu…. z tą samą odrazą, ze łzami w oczach, z takimi samymi wnioskami co do „jakości” kościoła i jego potrzeby istnienia ……
Czytałam to dwa lata temu, mam za sobą może 20%, nie jestem w stanie skończyć. Na jakiś czas po tej lekturze popadłam w taki stan, że byłam zdolna tylko do czytania Muminków.