o tym, jak dałam się zaskoczyć [+rozdawka!]

pracuję w marketingu i jestem copywriterem. w zakresie moich zainteresowań leży reklama, zwłaszcza ta słowna. mam magisterkę z polonistyki i podyplomówkę z PRu, jestem psychofanką ortografii i gramatyki, okładam się na noc słownikiem języka polskiego, poprawiam spikerów w radio, gadam do telewizora, naprawiam ludziom akcenty. umiem w słowa, znam mechanizmy. ciężko mnie zaskoczyć, choć bardzo to lubię.

jako blogerka czasami dostaję propozycje nie do odrzucenia, że na przykład, hej, ja ci wyślę naklejkę, a ty mi zrób wpis na bloga. wtedy odpisuję, że to tak nie działa, i że odkąd fenicjanie wprowadzili w obieg twardą walutę, za pracę pobieram wynagrodzenie, jako że za szkołę muzyczną dzieci nie zapłacę marchewkami oraz w osiedlowym spożywczaku też mi nikt nie wydaje reszty w gwoździach.

nie lubię otrzymywać prezentów blogerskich, na które w światku mówi się „dary losu”. nie lubię być nikomu nic winna, płacę za ciasto, które zamawiam w knajpie złotówkami i lubię, by mi płacono złotówkami za literki, które ze mnie wylecą, najczęściej w tej knajpie, podczas spożywania rzeczonego ciasta.

dlatego wielce byłam zdziwiona, gdy po przeczytaniu pewnej wiadomości zmieniłam się w tego takiego pieska, co kiwał swoją plastikową głową z podziwem i zaangażowaniem na tylnych półeczkach dużych fiatów wszystkich dziadków świata, wyłożonych włochatym kocem (półeczkach, nie dziadkach). byłam tym pieskiem, obok którego zawsze leżał słomiany kapelusz chyba babci przewiązany wstążką, obiecujący chyba dobrą zabawę, której jednak nigdy nie było (zabawy, nie babci).

byłam więc tym pieskiem, łeb mi niemal odskakiwał, skrzypiał w zawiasach od przytakiwania i radosnej aprobaty na odezwę pewnego pana michała, który zapraszał mnie i moją rodzinę do jakiejś krainy i ja w sumie niewiele z tego mejla zrozumiałam, może po części dlatego, że od kiwania łbem rozmazywały mi się literki, ale to tylko z powodu, że mam tyle lat co ten dziadek w dużym fiacie ze wspomnień, a wiadomo, że już wtedy był stary.

wiadomość była wielce skastomizowana, tak byśmy to teraz powiedzieli. skierowana do mnie była po prostu. i tylko do mnie, zupełnie jak koncert justina timberlake’a w berlinie. tylko że justin jakby nie wiedział jak się nazywam i co lubię, a pan michał się był przygotował i nawet próbowałam go odgonić kijem z sarkazmu i łańcuchem z ironii, ale skubany był tak miły, rzeczowy i żartobliwy, że zaczęłam wyściubiać swój ciekawski nos z jaskini komfortu i po zaledwie dwudziestu mejlach, spośród których co jeden to bardziej zabawny, dałam się namówić na pobyt w tajemniczej krainie turisede. z rodziną. moją. pan michał swojej nie przywiózł. pewnie dlatego, że była środa i wtedy normalni ludzie pracują. i pan michał też był wtedy w pracy, a ja wzięłam urlop. i pojechaliśmy. pan michał, który od razu przestał być panem, przejął nas tuż po przejściu przez zachodni portal i tak oto zaczyna się opowieść.

witajcie w tajemniczej krainie turisede.

z początku byłam przekonana, że jedziemy do jakiegoś niemieckiego parku rozrywki, w którym ktoś sklecił ze sobą dwie europalety nad kałużą, zamontował zjeżdżalnię, huśtawkę i karuzelę, przebrał się w podarte gacie i biega po ogródku jak pirat przebrany za mikołaja, trochę krzycząc hoł hoł hoł, a trochę arrr, bo tak naprawdę nie wie do końca kim jest, a jakoś trzeba te dzieciaki zająć. czekałam na coś w polskim stylu: słonie wyrzeźbione z pociętych łysych opon czy muchomora zrobionego ze starej emaliowanej miski i pnia. o jakże się zdziwiłam.

dsc_0057
dsc_0056

kraina turisede ma… nikt nie wie ile kilometrów, ale dużo. zaczęła bowiem powstawać 30 lat temu i wciąż się rozrasta. znajduje się na granicy polski i niemiec, w okolicy zgorzelca. jest to kraina tuneli, zadziwiających budowli, domków, zamków, tajemniczych miejscówek, tajnych przejść, zabaw, gier, niespodzianek i frajdy. legenda głosi, że teren ten zamieszkiwał niegdyś pradawny lud turisede, a jego duchy do dziś tworzą historię i zachęcają do odkrywania tej niezwykłej krainy.

ciężko opisać słowami, czego można się tam spodziewać. napiszę, zapewne chaotycznie i po wierzchu to, czego doświadczyliśmy. dojeżdża się zwyczajną drogą w krzochach, pośrodku niczego, aż tu nagle. na drzewach zaczynają pojawiać się kolorowe auta, łodzie, rzeźby, wędki, dziwadła, totemy. jakby nigdy nic idzie sobie wielbłąd, za nim lama, a za nimi pani z taczką, która pewnie je karmi i pewnie uprząta strawione resztki tego, czym je nakarmiła. pani ma traktor, który jest tak samo kolorowy, jak wszystko w turisede, nie wyłączając pani. znaleźliśmy w końcu westportal i dotarliśmy do okienka, w którym bardzo pięknie i bardzo po polsku się nami zajęto. albowiem w turisede pracuje wielu polaków, co jest dużym ułatwieniem dla kogoś, kto – jak ja – po niemiecku ostatnio mówił 25 lat temu i było to, wprawdzie opanowane do perfekcji, ale nijak teraz nieprzydatne „o tannenbaum, o tannenbaum, wie gruen sind deine bletter”.

dostaliśmy mapę opisaną symbolami turisedyjczyków, dostaliśmy zaznaczony flamastrem domek, w którym śpimy i głębokie oraz szczere życzenia powodzenia. michał, który nas zaprosił, nie ukrywał swojego rozbawienia, kiedy zobaczył nasze dzikie oko oraz jak dzieci rozpierzchły się zdobywać. jak się potem okazało – ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, sam bowiem spóźnił się na rozmowę w sprawie pracy pół godziny, bo się zgubił (właściciele również mieszkają na terenie parku i wcale nie jestem pewna czy wiedzą o nim wszystko).

dsc_0196

nasze dzieci za bramą oszalały z radości, my zaraz za nimi. wchodzi się przez muzeum, są tam fajne regionalne znaleziska, wychodzi się przez jakąś skrzynię. co nie jest takie oczywiste. skrzyń jest kilka i każda dokądś prowadzi. wszędzie jest z górki lub pod górkę, tunelem pod ziemią lub nad ziemią. tuneli jest jakieś 700 metrów. domy na drzewach, krowy na dachach, horoskopy z kosmosu, wyrzeźbieni turisedyjczycy, ścieżki, dróżki, kanaliki. wszędzie można wejść, każda dziura dokądś wiedzie.

dostaliśmy grę terenową „afrykańska maska” i naszym zadaniem było zlokalizować wszystkie fragmenty maski schowane w całym turisede. mieliśmy wskazówki przekazane zagadkami i błyszczące z ekscytacji oczy. wszyscy. właziliśmy do dziur, wspinaliśmy się, szukaliśmy tropów, świeciliśmy latarkami w tunelach, żałowaliśmy, że nie mamy walkie-talkie, bawiliśmy się jak dzieci. w kucki, w podskoki, w brudne ręce i skąpane buty.

kiedy dwie małe kluski po przebiegnięciu ażurowego tunelu w powietrzu prowadzącego od jednego domku do drugiego stały na ziemi i dopingowały: „mama, dasz radę!”, a ja ze śmiechu nie mogłam się ruszyć, wtedy myślałam (pardon my french): „i na chuj mnie był ten triatlon? gdzie moja kondycja, skoro utknęłam w jakiejś rurze w nrd?”.

byliśmy wszyscy w ciężkim szoku widząc ile tam tego jest. nie do opisania. nawet mnie zabrakło literek. najpiękniejsze słowa odnalazła zoja: „to wszystko jest w kawałkach, jakbyśmy się przenieśli do wielkiej kolorowanki”. byliśmy umorusani, pełni emocji, bez zasięgu, roześmiani, podekscytowani i wypełnieni radością, ciekawi co czeka nas jeszcze. a turisede raczyło nas kolejnymi atrakcjami. oto krowa na dachu. niejedna. na dachu restauracji, w której było także wegetariańskie jedzenie. nawet talerze i kubki były z innej krainy. wszystko było trochę hobbicie, trochę krasnoludzie, a trochę elfie. po prostu turisedyjskie. obok krów biegały kozy. bezpiecznie. w zagrodzie. na dachu. i miały trampolinę do skakania. stamtąd widać było gęsi. na innym dachu.

kury na ziemi miały niebieskie domki. osioł tak bardzo dawał się głaskać. było też zwierzę, które nie wiem jak się nazywa, ale lokalsi mówią, że to turisedy – wynik miłości sarny do zająca.

było tam miasto dzieci – specjalna kraina dla maluchów. z placem budowy, z lekarzem, z piekarnią, sklepem. raz do roku miasto dzieci wiezione jest do zgorzelca na tydzień i dzieci przejmują w nim władzę – mają swoja walutę, muszą pracować, wymieniać się, kupować i sprzedawać. jest kowal, piekarz, lekarz. każdy musi sobie poradzić. jak to doskonale pokazuje zależności!

dsc_9891

w turisede jest i możliwość odpoczynku – można wykąpać się w wielkiej balii na dworze. wybierasz w jakim garze chcesz być. czym chcesz zostać. bigosem, gulaszem czy soljanką. a może rosołem. wchodzisz do gara, pod którym płonie ogień. wielki, prawdziwy ogień. jest i strażnik ognia, wszystko jest bardzo bezpieczne.

dsc_9956

nadszedł w końcu moment, w którym postanowiliśmy pójść do naszego domku na drzewie. turisede bowiem dysponuje wieloma miejscami noclegowymi. każdy dom jest inny. są też namioty. domy łączą ścieżki, dróżki, przejścia. cały czas jest przygoda. dostaliśmy trzypiętrowy domek króla bergamo. każdy domek ma opiekuna z turisede, którego coś charakteryzuje. nasz zbierał pierścienie. w domku były pokitrane różne biżuty, miał 3 kondygnacje i prawdziwie królewski tron. dodatkowo w każdym domku jest skrytka, nikt nie wie gdzie, ale warto szukać, bo jak się ją znajdzie, jest nagroda (sprawdzone info)!

na końcu turisedyjskiej osady jest druga baza noclegowa, w której jest nawet szklany dom, ale dwa dni nie starczyły nam, by dotrzeć we wszystkie miejsca. ba, michał pracuje tam pół roku i nie był jeszcze wszędzie! jest tam kawiarnia na rzece, jest część niemiecka i polska parku. jest prysznic na drzewie. taki, że stoisz na kratce, przed sobą masz pole, nad sobą natrysk. i zimną wodę. jest tam warsztat stolarski, gdzie widać, jak powstają te wszystkie skarby, skrzynie, skrytki, domki, tunele. jest bajkowo. wydaje się, że wszystko jest krzywe, ale wszystko jednak do siebie pasuje. wszystko jest spójne i robi ogromne wrażenie.

byliśmy i nadal jesteśmy zauroczeni tym miejscem. spędziliśmy razem cudowny czas. dziękujemy ci, turisede za gościnę. będziemy głosić radosną nowinę twojego istnienia do końca świata! zaplanujcie i wy pobyt tam, bo naprawdę warto.

pan właściciel podobno trzy razy próbował zbudować tę krainę, zanim mu się udało. jak dobrze, że się nie poddał. jak dobrze, że daliśmy się zaskoczyć. dajcie się i wy!

a teraz garść informacji praktycznych.

adres: trzeba wklepać w nawigację ‘Kulturinsel Einsiedel 1’ lub ‘Die Geheime Welt Von Turisede’ lub ‘Tajemnicza Kraina Turisede’.

co wziąć ze sobą: wygodne ciuchy, takie do zabawy, które można pobrudzić, latarkę, opcjonalnie walkie-talkie.

telefony nie mają tam zasięgu. totalnie można zapomnieć się w zabawie.

atrakcje raczej dla dzieci 5+. duuużo tego. no i dla dorosłych 40- i + pod warunkiem, że im się zginają wszystkie stawy w dobre strony.

nie trzeba tam spać, można pojechać na cały dzień i wrócić. otwarte, zdaje się, do 22:00. wszystko jest na świeżym powietrzu.

trzeba kupić bilet wstępu. wszystkie informacje są na stronie: turisede.com

w weekendy ponoć jest tłoczno.

polecam mimo wszystko nocleg. w nocy jest kolejna gra, na którą nie poszliśmy, bo dzieci padły. jednak pięknie było słychać odgłosy duchów turisede.

raz do roku jest tam wielki festiwal folklorystyczny – folklorum. mówią, że też warto zobaczyć. w tym roku jest 6-8.09.

a teraz obiecana rozdawka. turisedyjczycy są hojni. i dali dwie rodzinne wejściówki do swojej krainy na jeden dzień (2 osoby dorosłe+3 dzieci 4-14 lat) ważne do 1 sierpnia 2022! i ja postanawiam, że dam je tym dwóm osobom, które w komentarzu pod tym wpisem na moim profilu na facebooku, opowiedzą najciekawszą historię o tym, jak się dali zaskoczyć. na rozdawkowe komentarze czekam do północy w poniedziałek 2.09.19, a zwycięzców ogłoszę we wtorek 3.09.19 o 14:00.

wszystkie zdjęcia zrobił ojciec jedyny. dzięki!

Zostaw komentarz

Start typing and press Enter to search