kiedy urodziła się natka, babcia podarowała jej książkę. nie, że na pierwszej wizycie, ale w miarę na początku. książka była brzydka jak noc listopadowa, ale zawierała w sobie kompendium dzieciństwa w zakresie wyliczanek, pioseneczek, rymowanek, przyśpiewek i innych tego typu rzeczy, po których ślad w pamięci ginie, a które są niezbędne w momencie nieustannego wycia niemowlaka z przyczyn przeróżnych, w większości od ciebie niezależnych.
to są te momenty, w których pierś nie wystarcza, głupie miny takoż, zrobiłaś/eś już z siebie wszystko i jesteś tylko troszkę ładniejsza/y od małpy, zaśpiewałaś/eś wszystkie piosenki z dzieciństwa, harcerstwa, wyrecytowałaś/eś wierszyk z komunii i dyktando z rosyjskiego anno domini tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt osiem. i nic.
wtedy z pomocą przychodziła właśnie ta książka. graficznie jakiś dramat. pikseloza. ja bym ją lepiej zilustrowała, a trzeba dodać, że rysowniczka ze mnie taka, że jamnik i jeleń wyglądają tak samo, tylko pod jamnikiem jest napisane „jamnik”, a pod jeleniem „jeleń”. trzeba też dodać, iż ojciec jedyny jest estetą, wrażliwym na obrazy i dźwięki człowiekiem, robi świetne zdjęcia, przejawia talent rysowniczy i powiedział, że nigdy, ale to przenigdy nie weźmie tej książki do ręki. w związku z czym miałam na niego haka i jak dziecko wysokimi i długimi tonami wołało o atencję, wręczałam je tatusiowi, któren to próbował jakoś w zastanej rzeczywistości się odnaleźć, a ja jednak nurałam pod szafkami w poszukiwaniu tej cholernej książki.
patrzyłam na nią z obrzydzeniem wyśpiewując gdzie-żeś ty bywał czarny baranie, tudzież ósmą zwrotkę krakowiaczka jednego, dziecko przewracało swoimi obłymi paluszkami strona po stronie, kiedy zaś było nieuważne i niechcący naderwało karteczkę, nie mogliśmy się nacmokać, że ojej, nic to. no trudno. wyrzucimy tę karteczkę.
pamiętam tę ulgę, kiedy starsze dziecko było na tyle kumate, żeby go nie katować gifami krasnali z worda. pamiętam, jak zaczęła, jak ojciec, zwracać uwagę na ilustracje i grafiki. pamiętam również ulgę, kiedy w wieku czterech lat chwyciła kredkę i użyła jej zgodnie z przeznaczeniem, a nie wsadziła sobie do paszczy. i pamiętam, jak klaskałam, że postawiła kreskę. z kółkiem już nie poszło jej tak łatwo.
więc kiedy niedawno przyszła do mnie z niusem: „mamo, ja kiedyś będę pracować w wytwórni disneja i rysować tam postacie”, aż się zapowietrzyłam. pomyślałam, że wreszcie księżniczki nie będą wąskie w kibici, długie a smukłe, z sarnimi oczami, tylko zwykłe, jak narysowana przez nią ja. ze zbyt długimi rękoma, krzywymi ustami, przerzedzonymi rzęsami i różnej grubości nogami.
tym bardziej się ucieszyłam, kiedy otrzymałam paczkę z wydawnictwa tekturka. dzieci też.
bo oto, co następuje: do najsłynniejszych obrazów najsłynniejszych malarzy, agnieszka starok dopisała historyjki dla dzieci. i tak, mamy w domu trzy książeczki ilustrowane przez van gogha, degasa i moneta. genialny pomysł. moje dziewczyny aż piszczały z radości. „mamo, to wygląda jak fotografie!”, „ja nie wiedziałam, że takie ładne obrazy są na świecie”. od razu wciągnęły wszystkie trzy opowieści, zaczynając, oczywiście, od baletnic. z przyjemnością im czytałam, z zauroczeniem słuchały oglądając prawdziwe dzieła sztuki. bardzo nam się podobało.
na deser zostawiłyśmy sobie książkę „mechanica” autorstwa lance’a balchina, również wydaną przez tekturkę. tym razem fascynujący świat mechanicznych zwierząt zabrał nas w przyszłość. ależ tu są genialne ilustracje! do tego dająca do myślenia opowieść o tym, jak zniknęły zwierzęta z naszej planety. myślałam, że to dla trochę starszych dzieci. jakże się zdziwiłam, kiedy obie moje córy zamówiły na jutro dokończenie historii o mechanusach. nie wiem tylko czy zdołają ją odebrać tacie.
bardzo się cieszę, że jakość zwycięża, że są takie pozycje na książkowym rynku i że moje dziewczyny zwracają na nie uwagę. a dodatkowo mam z głowy wszystkie prezenty dla dzieci w tym roku. wszyscy dostaną coś z tekturki, bo warto.
wpis powstał we współpracy z wydawnictwem tekturka. www.wydawnictwo-tekturka.pl
portret mamy wymiata – Frida się chowa 🙂
dlatego w ramce! 🙂
Od razu rzuciło mi się w oczy, nomen omen, że maminejedyne oczy są w kształcie serduszek!! Miłość w oczach , pięknie zastosowana symbolika! 🙂
Mam już starsze córki, którym udało mi się zaszczepić miłość do literatury i sztuki. Starsza poszła na historię sztuki. Młodsza wybiera się na ASP. Warto dzieciom rozszerzać horyzonty 😊.
PS. Dobrze Matko jedyna, że nie podałaś lub nie pamiętasz szczegółów wspomnianego wydawnictwa, bo z całą pewnością przykro byłoby autorowi ilustracji czytać recenzje swoich dzieł. Może nie byłaś gotowa na ich odbiór 😂
to nie były ilustracje – to były ukradzione obrazki z internetu 🙂
Namówiłaś, kupione i teraz oglądamy i czytamy. Fajne są.
I ja się trochę podszkolę z malarstwa;-0
…”książka była brzydka jak noc listopadowa,…” ; „patrzyłam na nią z obrzydzeniem”
Przykro czytac taki tekst.. 🙁 Moje najpiekniejsze, ukochane ksiazki z dziecinstwa to wiersze np Jana Brzechwy, czy 'Psotki i Śmieszki’ Janiny Porazinskiej. Nie potrzebowaly one przepięknych ilustracji, tylko naszej dziecinnej wyobrazni.
Jestem pewna ze ksiazki wydawnictwa Tekturka sa piekne, jednak cały ten wpis to jedna wielka promocja tego wydawnictwa .
moje też. w tamtej książce nie było ilustracji tylko ukradzione obrazki z internetu w dramatycznej jakości.
a promocja wydawnictwa – tak, jest nawet napisane na końcu. lubię promować dobre rzeczy, warte uwagi. takie, które maja dobry wpływ na rozwój dzieci.