jak tak sobie biegam po lesie, to myślę. i wymyśliłam, że jakby jakimś cudem nagle z krzaków wybiegł kuba wojewódzki i zadałby mi jedno, jedyne pytanie i ono, oczywiście, brzmiałoby (uwaga) skąd czerpiesz pomysły na wpisy, to mam to na tyle przemyślane, że wcale nie odpowiedziałabym, że z dupy, chociaż bardzo bym chciała.
odpowiedziałabym, że z lasu.
bo w tym roku było jakieś zatrzęsienie grzybów. jak żyję (a żyję przecież na maksa długo), takiego czegoś nie widziałam. nie, żebym co roku jesienią przechadzała się po lesie i konkludowała: „nono, tylu to jeszcze nie było”, albo „nono, tyle to ostatnio przed wojną”, no ale jakiś tam ogląd mam.
no więc tylu to jeszcze nigdy nie widziałam. pomijam fakt postoju na siku w niemieckim lesie we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, ale wiadomo, że niemcy grzybów nie zbierają, bo niemcy kupują te grzyby, które polacy nazbierali. zresztą, który niemiec miałby zbierać grzyby, skoro to są pod-grzybki? jakieś unter pilze? hitler płakał, jak wymyślał, doprawdy.
w tym roku było tyle grzybów, że można było z kosą iść i kosić, ale to się tak tylko mówi, bo nikt nie szedł. wiem, bo widziałam. internet pękał w szwach od darów jesieni, spiżarki pękają od słoiczków, a całe rodziny z dumy, że „to ja ze szwagrem w dwie godzinki po pracy”.

mnie się nawet zdarzyło biegając po lesie żart powiedzieć. bo tam były tłumy ludzi i każdy z pełnymi wiadrami, a ja, jak głupia, biegłam z pustymi rękami i jeden pan do mnie krzyczał: tak szybko pani zbiera? a ja mu odpowiedziałam, że tyle ich jest, że dam radę. oczywiście odpowiedziałam mu tak zaraz po tym, jak się odsmarkałam w biegu, a wydawało mi się, że umiem strzelić z nosa, ale tylko mi się wydawało i jak już się obtarłam rękawami z poliestru, po którym gile się na maksa ślizgają, tak że nie byłam pewna czy się ślizgam na maślakach czy własnych smarkach, no to właśnie wtedy temu panu to odpowiedziałam, ale on mnie nie słyszał, bo ja jednak biegłam i już wtedy byłam w innej wsi, a dokładnie w krępie. krzyczałam więc bez sensu, bo wówczas na mojej drodze była pani z pieskiem o imieniu „proszę się nie bać, on nie gryzie”, a ja że „dam radę”. totalnie bez sensu jest to bieganie, ale zmienianie słów w kolędach na przykład: „bracia, patrzcie: jenot” też jest bez sensu, a lubię.
no i w tym wszystkim ja sobie coś wymyśliłam.
że my, ludzie, jesteśmy jak te grzyby. że ja to niby taka kurka, że tak w domu siedzę, że te dzieci ogarniam, chadziajstwo całe, tu pranie wstawię, tu ogródek wyplewię, tu elewacje położę, no kurka jak nic. domowa. tylko zaraz sobie myślę pod wąsem się uśmiechając, że taka kurka, to nie dość, że jadalny, to jeszcze pieprznik. i zaraz rumieniec na me lico, że ohoho, pieprznik.
i że takiej kurce chciałoby się raz po raz jakiegoś grzyba. i rozglądam się, każden jeden się pręży, każden udaje kozaka, ale jak przychodzi co do czego, to jednak maślak.

i że czasem myślisz, że to już borowik, no może nie do końca, ale może jakiś chociaż szlachetny i się rzucisz na niego. i sobie myślisz: no nie wiem, może i niezdrowy, ale za to piękny jak adonis, a w łóżku to kto wie, może nawet i szatan. i żyjesz z tym grzybem, jakoś próbujesz, ale co się zastanowisz, to jednak goryczak.
i pragniesz. jak czubajka kania dżdżu. tego jednego, a niech już nawet i muchomor będzie. byle by był. wszak każdy grzyb jest jadalny, tylko niektóre raz. no dobra. raz. i tak raz za razem raz. i dopiero się orientujesz, że ten dżydż, co go tak pragnęłaś to jednak niestrawny. trujący.
i tak sobie myślę, że kiedy następnym razem jakiś jędrny grzyb zwróci w twą stronę swoją twardą czerwoną główkę sprawiając pozory spożywczego oraz twojego teraz i zawsze, sprawdź, czy aby za nim nie stoi – może i nadgryziony zębem czasu oraz jakimś żartym ślimakiem z poprzedniego życia, ale jednak na maksa jadalny – podgrzybek.

a jak będziesz narzekała, że podsuszony, to pamiętaj, że młoda purchawka też jest pełna soków, ale za jakiś czas to już tylko dziurawa i siejąca czarne zło grzybnia. z chujnią.

No się uśmiałam się 😀😀😀 grzybnia z chujnią 😄😄😄
U nas w lesie tylko papierzaki – strach się identyfikować…
też podziwiam. zwłaszcza przy drogach 😉
No cudowny ten tekst… Uwielbiam Cię i Twoje poczucie humoru <3
:*
absolutnie wspaniały tekst!!! miszcz!!!:)
dzięki!
Uwielbiam grzyby 🙂 i dziękuję za tą odę do grzybów 😀
proszę bardzo, polecam się!
nie lubię grzybów.
o to to!!, jako matka nadobnych dziewojek- czytając powyższą rozprawkę , tak będę do życia rodzinnego przysposabiać… (o! nawet to na czasie będzie;))
krępa koło Slupska? :>
koło zielonej góry 🙂
matkojedyna to już jest nasza wielka Zielona Góra 🙂 a nie Krępa 😉
no tak 😉
Nie wiem, czemu, ale od razu skojarzył mi się Joey z Przyjaciół i jego tekst: „czy my nadal gadamy o seksie”? Hehe.
ślinka cieknie 🙂 Twój motyl pięknie zamachał skrzydłami! 😉
starym grzybem jestem 🙂