konkurs.

niedawno michalina ogłosiła konkurs, w którym do rozdania miała jakieś niezliczone ilości mydła. konkurs dotyczył tego, co w życiu ci się nie udało, jaką karierę zaprzepaściłaś i takie tam wesołe rzeczy, przy czym sama miśka zaczęła z grubej rury o sobie.

pomyślałam, że napiszę coś od siebie, ale zaraz przyszły refleksje. po pierwsze: czy mi wypada brać udział w konkursach blogerskich. po drugie: czy mi wypada pisać o tym, jak mi w życiu nie wyszło. po trzecie: konkurs był na fejsbuku, a teraz, po zmianach, to ja nie wiem ile razy pan mark pozwolił w jednym poście użyć słów: poracha, niefart, zaprzepaszczenie, ja pierdolę, za jakie grzechy, ale mi nie poszło, żenada, wstyd i liceum plastyczne. no i po czwarte: nie ma takiej ilości mydła, którą mogłabym zmyć to wszystko z siebie.

postanowiłam zatem zebrać swoje najspektakularniejsze zawodowe porażki bezkonkursowo. o tak o, jak w szkole, że a tobie, mikołajczyk, co tak wesoło, powiedz na głos, to się wszyscy pośmiejemy.

no więc najsampierw to trzeba powiedzieć głośno, że ja jestem dziecko nauczycielskie, co samo w sobie jest porachą, zwłaszcza w wiejskiej szkole. a dodatkowo jak przyjeżdżasz do tej wiochy, co ma siedemdziesiąt dwa domy (słownie: siedemdziesiąt dwa) z miasta, które jest wojewódzkie i wbijasz się w sam środek poustalanych znajomości, hierarchii, systemów i masz lat siedem, metr siedemnaście wzrostu i jesteś z rozbitej rodziny, to musisz zadzierać nosa, lać chłopaków z czwartej ce na długiej przerwie i gardzić wszystkim naokoło. no musisz. bo dodać trzeba, że masz zakaz oglądania telewizji w domu, wszystkich dwóch kanałów. w zamian masz czytać, jeździć na rowerze, grabić podwórze, zbierać stonkę ziemniaczaną do słoika, lepikować pieczarkarnię i ganiać po dworze. niektóre z tych rzeczy, na przykład lepikowanie pieczarkarni, bardzo lubisz, ale nie oszukujmy się – nie masz czym zaszpanować w autobusie szkolnym typu ogórek o siódmej dwadzieścia przyjeżdżającym do szkoły.

nauczycielskie dziecko musi mieć piątki. nauczycielskie dziecko jest obserwowane non toper:

– przez dzieciary, które go nienawidzą, bo myślą, że ma fory, a to że widziałaś pana od fizyki najebanego pod stołem we własnej kuchni, bo coś odszczekiwał przed równie najebaną panią od biologii nie daje ci punktów do zajebistości w oczach dzieci, tylko jeszcze większą żyłę.

– przez nauczycieli, bo to nauczycielskie dziecko i trzeba mieć na nie baczenie, żeby nie daj bóg na złą drogę nie zeszło, przy czym zła droga to jaranie szlugów za garażami, co wszyscy – i piątkowi, i dwójkowi, w szóstej klasie mieli już za sobą. wiem, bo szli za mną.

– przez nauczycieli, bo wiedzą, że widziałaś ich najebanych we własnej kuchni, a jakiś czas później to nawet ich odwoziłaś do domów wartburgiem bez prawka, bo oficer policji też był na imprezie. im nauczyciel bardziej najebany, tym bardziej brał cię do różnych przedsięwzięć typu olimpiada, żeby trochę ci utrzeć nosa, chociaż oficjalnie to mówił, że rokujesz. no i tata brał cię na wszystkie sportowe zawody, bo co miał z tobą zrobić, tak więc biegałaś przez płotki, ale bez rezultatów, ponieważ biorąc pod uwagę twoje metr siedemnaście, pod spodem byłoby o wiele szybciej. dziecko renesansu, słowo daję.

w ten sposób, każdy w wiejskiej szkole – włącznie ze mną – uważał, że pójdę na prawo lub na medycynę, a ponieważ jednak wygrywałam olimpiady i z fizyki i z polaka, to do końca nie było wiadomo na co bardziej. w związku z nie wiadomo czym wobec powyższego, na tydzień przed egzaminem do szkoły średniej, bo ja jestem z czasów, że do ogólniaka trzeba było zdać egzamin, tata wymyślił, że pójdę do liceum plastycznego.

witamy w pierwszym zaprzepaszczeniu mojej kariery zawodowej. otóż do liceum plastycznego należało mieć teczkę wypełnioną pracami, teraz to by się nazywało portfolio i by było w komputerze, wtedy to była po prostu teczka z pracami, których nie miałam i które musiałam nabombać przez tydzień wraz z kuzynem, bo razem, jak idioci, na ten egzamin szliśmy. ja już pisałam niejednokrotnie, że rysuję tak, że jeleń i jamnik wyglądają u mnie tak samo, tylko podpisy pod nimi są inne, w sensie „jamnik” pod jamnikiem i „jeleń” pod jeleniem. ja bym teraz chciała zobaczyć miny tej komisji, która stwierdzała, że dostajesz się, a w moim przypadku raczej, że nie dostajesz się, do liceum plastycznego, kiedy zobaczyli nasze prace, nasz pięcioetapowy egzamin oraz wiedzę z zakresu sztuki. ja do dziś nie rozumiem, dlaczego ja byłam rozgoryczona, że się tam nie dostałam.

potem było liceum ogólnokształcące, gwoli ścisłości, profil mat-fiz. i to chyba dlatego, że dziadek był dobry z matmy, a pan od fizyki gościem częstszym w naszym domu, niż pan od polaka. mniej więcej od drugiej klasy przestałam czaić matematykę i fizykę, a ponieważ mieszkałam w internacie, przestałam też chodzić do szkoły. na marginesie – nigdy nie wysyłajcie dzieci do szkoły z internatem. lepiej od razu im powiedzcie, że są adoptowane.

od drugiej klasy robiłam polski za asię, a asia za mnie matmę. oraz kanapki. wyżywili mnie nieświadomi tego faktu rodzice moich koleżanek z klasy. tata dawał mi w niedzielę na bilet powrotny do domu, czego pozbywałam się już w poniedziałek kupując szlugi i oddając długi. mniej więcej też w drugiej klasie nieformalnie okazało się, iż nie pójdę ani na prawo, ani na medycynę, za to chętnie pójdę na wagary i na piwo z kolegami, którzy swoje kariery naukowe zaprzepaścili wiele lat przede mną. potem to już tylko w wyniku buntu nie zdałam matury i moja kariera zawodowa nabrała zawrotnego tempa, mianowicie tata przyniósł mi wypisane na kartce cztery kierunki studiów, na które był drugi nabór i najmniej mnie kosztowało dostać się na filologię polską. więc się dostałam.

i już – już miałam kontynuować szczęśliwy nauczycielski rodzinny dochodowy biznes, gdy oto, na pierwszym roku, poszłam na warsztaty kabaretowe i – że tak sobie pozwolę – chuj. zostałam, oczywiście, nauczycielką (na szczęście tylko z wykształcenia), ale zakiblowałam raz, dzięki czemu skończyłam uniwersytet, a nie wyższą szkołę pedagogiczną. jest to swego rodzaju sukces, trzeba przyznać. dlaczego zakiblowałam? mogłabym napisać, że jeden pan się na mnie uwziął, ale nikt by mi nie uwierzył, a oprócz wagarów, to pan naprawdę się uwziął. ponieważ uznałam, że wszyscy jesteśmy dorośli – i on, i ja, więc powiedziałam mu „szanowny panie, pan mnie nie lubi, ja pana nie lubię, rozstańmy się, ja się przeniosę do innej grupy”, ale szczerość to był kolejny błąd na mojej zawodowej ścieżce, albowiem panu zbielały kostki i mnie upierdolił. tata żałował, że go nie sprowokowałam, żeby mnie upierdolił z liścia w twarz, a tata jest pedagogiem i wie, co mówi. ale nie. miałam więc pierwsze w historii uczelni wyższych komisyjne zaliczenie ćwiczeń. zdałam. pan do tej pory ma ze mnie anegdotę na uczelni. ja również, więc złego słowa o gnoju nie powiem.

miałam zatem przerwę w studiach i sympatię w warszawie, toteż pojechałam do stolycy robić karierę, tym razem w handlu i przez jakiś czas sprzedawałam srebro na bazarze. i ta praca była okej, oprócz tego, że latem to srebro parzyło w łapy, a zimą je odmrażało, czyli niby harmonia, ale mnie z harmonią jakoś nigdy po drodze nie było, wolałam gitarę basową. karierę moją zaprzepaściło tym razem państwo polskie zabierając nam stadion narodowy, na którym wcześniej było targowisko europa, a nazwa zobowiązuje, więc tam od pana z europy wschodniej kupowalim srebro i wszyscy byli zadowoleni. ale nie, musieli sobie wymyślić, że koniec biznesów, „tera bedziem tu grać w piłkę”.

potem zaprzepaściłyśmy hurtowo własną karierę kabaretową, zachodząc w ciąże po kolei, ale to mimo wszystko poczytuję jako sukces. wszak z tego mam dwójkę dzieci i o czym pisać.

w tym roku, jako czterdziestolatka, poszłam do prawdziwej pracy, normalnie jak dorosła osoba, za pieniądze i to papierowe. aż się tata ucieszył, bo jak go teraz na imieninach pan od fizyki spyta co robię, to nie musi się wić w konwulsjach, że „no wiesz, trochę artystka, a trochę nieudacznik, taki wesoły luzer bez świadczeń emerytalnych, a czas leci, to może ja jeszcze wódki przyniosę”.

tymczasem w pracy bardzo mi się podoba.

tymczasem mam coraz więcej czytelników na blogu.

tymczasem powstały o mnie dwie prace naukowe.

tymczasem poważni ludzie wchodzą ze mną we współpracę.

 

weź mi już, świecie, nie podstawiaj gir.

no chyba, że to będzie riczard gir.

to wchodzę. bez mydła.

Komentarzy
  • Ala
    Odpowiedz

    Jak zwykle z przyjemnością poobcowałam 😊 dużo się działo przez Twoje 40 lat…

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      wybrałam niektóre 😉

      • Dorota
        Odpowiedz

        Czyta się świetnie, miło zaskakują wspólne elementy życiorysowe. Lubię ten rodzaj narracji i czarnego humoru.

  • Kasia
    Odpowiedz

    😍😍😍 jak zwykle zresztą

  • Agata
    Odpowiedz

    Cudne Dzieki Matko Jedyna widac tak mialo byc i te wszystkie 'porazki’ zaprowadzily Cie tutaj i cudownie ze jestes 🙂

  • Kasia
    Odpowiedz

    Jeśli mogę, Pani Magdo, a jakie ma Pani po własnych doświadczeniach, podejście do systemowej edukacji (żeby nienpowiedzieć indoktrynacji) córek?

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      większość edukacji robimy poza placówkami. więcej opinii wyrobię sobie, jak dzieci pójdą do szkoły.

      • Krystyna
        Odpowiedz

        Jak pójdą do szkoły dopiero się zacznie. Wiodłam błocie, naiwne życie dopóki syn nie poszedł do pierwszej klasy. Radzę odrazu szukać szkoły z tych budzących się szkół 😀😀😀

  • Anna
    Odpowiedz

    Czytam i słyszę Pani głos 😀 Jestem nauczycielka,moi synowie mają w takim razie przechlapane.😊😊

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      może jeszcze jest nadzieja 😉

  • Aneta
    Odpowiedz

    Sama przyjemność to czytać! Żałowałam jedynie, że tak szybko się skończyło… Pozdrawiam! 🙂

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      aaa! dzięki!

  • Mike Wojownik
    Odpowiedz

    Super.
    Twoje mlodziencze lata podobne do moich tyle ,ze z nauczycielami.
    P.S. czekam na nagrywki demo z Toba na basie 😉

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      cały czas ten bas mi siedzi w głowie 🙂

  • Izabela
    Odpowiedz

    Jak mi sie to świetnie czyta. A już riczard gir rozwalił system 😆
    Wszystko to co nas po drodze w życiu spotyka, te dobre ale tez te zle rzeczy, kształtuje nas na takich, jakimi wlasnie jesteśmy.

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      dzięki!

  • Krystyna z gazowni
    Odpowiedz

    Nie wybieraj niektórych. Opisz wszystkie. W odcinkach. Albo tomach.

  • Marta
    Odpowiedz

    Kocham sercem całym i uwielbiam <3

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      ojej 🙂

  • Gosia
    Odpowiedz

    Wow🙃 …. wzloty i upadki. Śmiało mogę napisać wiem wiem ….. wiele wspólnego ….. dzięki Bogu mieszkałam w bursie szkół artystycznych ….to były piękne i barwne czasy … choć jak to mawia mój tata …. po latachhhhh ,, to był mój życiowy błąd, ze tam mieszkałaś,, gdyby wiedział , że dziadek( jego ojciec) przekazywał do bursy wino własnej roboty to……..życie życie jest nowelą hehe Wszystkiego dobrego!!!!! ☀️

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      mój tata też to postrzega, jako błąd… było, minęło. 🙂

  • Anka
    Odpowiedz

    Riczard Gir 🙂 taką gire to ja też mogę od świata dostać:-)

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      c’nie? 😉

  • Motki2
    Odpowiedz

    Dzięki temu jesteś wolna , nieszablonowa i kolorowa. Dzięki za kawałek Twojego świata.

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      dzięki. polecam się.

  • ania
    Odpowiedz

    Też zbierałam stonkę;/

  • Kasia
    Odpowiedz

    Matko, cudowne! <3

  • Magdalena
    Odpowiedz

    Wiele podobieństw żywotów naszych, które jednak (owe podobieństwa) pohasały w innych kierunkach. tez dziecko nauczycielskie jestem (tata wuefista – a to przedmiot którego szczerze nienawidziłam, ze wzajemnością, mama nauczanie tzw początkowe, najebanych pod stołem nie widziałam), w szkole podstawowej wiejskiej, tej samej w której uczyli rodzice, dobrze mi się wiodło choć to nie takie miody jak się nienauczycielskim dzieciom zdawało, potem liceum ogólnokształcące z profilem mat-fiz. Super klasa, super czas, matura super, tylko przed studiami zdezerterowałam.. wiec kariera mi się nie rozbujała, choć rokowałam, ale chyba na siebie samą zwalić tylko muszę. Dwoje dzieci za to dość wcześnie, przez co już na 500+ się nie załapałam, bo to teraz stare byki..
    Dobre mam to życie, zgrzeszyłabym jakbym narzekała.. no trchę to muszę, czasem, bo by mi wątroba spuchła…

  • Emi
    Odpowiedz

    Oooo, jak dobrze znam klimat małej wiejskiej szkoły i mamy nauczycielki. Zgroza: była nawet moją wychowawczynią. :/ Także ten, jak się wreszcie wyrwałam do LO, to się dopiero działo… 😉

  • Monia
    Odpowiedz

    kiedy książka? bo stoję już pod księgarnią …
    pozdro dla rodzinki

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      nie zmarzniesz tam przez zimę? 😉

  • Justyna Katarzyna
    Odpowiedz

    Przybijam wirtualną piątkę… Wspaniale piszesz. Pozdrowienia dla najwspanialszych z córek ☺

  • asia
    Odpowiedz

    Z matmy zawsze miałyśmy razem szóstkę, jak jedna 5 to druga 1, jak jedna 4 to druga 2 itd. z polskiego szło nam dużo lepiej ;), pozdrawiam, wciąż kocham, asia

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      asieńka! <3

  • Ewa
    Odpowiedz

    Magdo, no ta filologia nie poszła w las, naprawdę! Wspaniały tekst, zresztą nie pierwszy. Dzięki!

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      dziękuję <3

  • Antybohaterka
    Odpowiedz

    Brawo za odwagę w upadaniu na krętych ścieżkach. Ja takiej nie miałam i szłam wytyczoną autostradą dość długo, za długo.
    Zaprowadziła mnie do antydepresantów i na psychoterapię.
    No ale jeszcze w zielone gramy.

    • matkojedyna
      Odpowiedz

      ja szłam. zaprowadziła mnie w to samo miejsce. czyli to nie to 🙂

Zostaw komentarz

Start typing and press Enter to search