oglądam zdjęcia. to jeszcze nie jest ten czas, w którym patrzę na siebie sprzed lat i tęsknię za wtedy. w większości myślę, że nigdy nie byłam sprzymierzeńcem trendów, a bunt wyrażany ogoloną na łyso głową oraz podkreślenie indywidualizmu bezkształtnymi w okolicy bioder spodniami nie sprawiały, że wyglądałam lepiej. być może ciekawiej, ale na pewno nie lepiej. niestety, przyznaję to oficjalnie,”lepiej” nie jest tym słowem, którym mogłabym dzisiaj określić siebie z tamtych dni.
oczywiście, patrzę na tamtą mnie z czułością, pełną zgodą wynikającą z bezradności, że nie da się mnie na tamtych zdjęciach już przebrać, przeczesać, podmalować, ofotoszopić. taka byłam, co więcej, taka jestem i za pięć – dziesięć lat do swoich aktualnych zdjęć też powiem: ej, stara, o co ci chodziło, przecież miałaś tylko jedną, arcywielką wprawdzie, ale tylko jedną pionową zmarchę na czole, a zakola dawało się jeszcze przykryć przerzedzonym już, nie powiem, połyskującym siwizną, owszem, ale wciąż istniejącym na czaszce włosiem. niestety nie anielskim.
patrzę na pulpeciątko ciążowe i pociążowe, wszystko jakby góra przedwczoraj, a tu bęc, siedem lat minęło.
pamiętam te dni, pamiętam wielką kulę przed sobą, która odbierała mi sen, poniekąd z przejęcia, a poniekąd dlatego, że bolało mnie absolutnie wszystko, cała matka jedyna. robiłam nawet badania na wątrobę, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo to natasza trzyma mi po prostu na wątrobie nogę. pamiętam, że najmniej bolało mnie stanie. najmniej w brzuch, podbrzusze i krocze, oczywiście, bo w nogi bolało. leżenie na plecach nie bolało w nogi, ale za to w kręgosłup i podbrzusze. leżenie na boku bolało we wszystko, w całe jestestwo. nie spałam. drzemałam po kilka chwil budząc ojca jedynego, by mnie przekaturlał na ten bok, który mnie chwilowo nie boli i potrzymał za rękę, w której straciłam czucie, by uspokoić mnie, że ręka jest, nie odpadła, krew dochodzi, kres mych cierpień także, już całkiem niedługo, pięć miesięcy i już.
pamiętam jak raz uwiłam sobie gniazdo na bebech, takie gigantyczne koło ratunkowe, do środka wetknęłam nataszę w powłoce ze mnie samej, po czym na łokciach i kolanach pierwszy raz od wielu nocy zasnęłam na dłużej i bez przerwy, czyli na czterdzieści minut. rano obudziłam się wyspana jak nigdy dotąd, szczęśliwa, że oto mój świat uratowany. zaraz siadłabym do komputera popisywać się na forach internetowych, jaka jestem zajebista, bo uwiłam gniazdo, gdyby tylko siedzenie mnie tak nie bolało. a na wieczór okazało się, że mój barłóg, moje gniazdo, niestety już dziś nie działa.
pamiętam, jak mój własny mąż wychodząc z domu o ósmej rano pytał czy będę dziś gdzieś wychodzić, na co odpowiadałam mu: nie wiem, ale na wszelki wypadek załóż mi buty. kiedy wracał z pracy o dziewiętnastej ściągał mi buty.
pamiętam, jak ruszało się dziecko we mnie. jak wydawało mi się, że zaraz pęknie mi skóra, ale nic takiego się nie stało. pamiętam, jak to małe ciało się ocierało o mnie od wewnątrz. tylko moje własne dzieci wiedzą, jak od środka bije moje serce. pamiętam, jak głaskałam się po brzuchu, wiłam gniazdo i jak kładłam fugi w łazience, jak musiałam natychmiast napić się pepsi z butelki, ale takiej zero trzydzieści trzy i nie, nie można z puszki przelać do szklanki, bo to nie to samo!!!
pamiętam, jak stałam w kuchni przy oknie i liczyłam, co ile minut mam skurcz. jak przewracałam notatki ze szkoły rodzenia, bo przecież gdzieś na pewno zapisałam, jak wygląda poród. pamiętam, jak o czwartej rano obudziłam męża i zadzwoniłam do położnej, że ja chyba rodzę, na co ona ze śmiechem odpowiedziała, że to chyba dobrze.
pamiętam, jak przyjechaliśmy do szpitala, jak bolało, jak ojciec jedyny z troską mówił mi, że mam w szczycie skurczu nie stawać na palcach, bo dodatkowo będą mnie bolały łydki, pamiętam, jak mówiłam mu w krótkich żołnierskich słowach, żeby dał mnie, kurwa, święty spokój, pamiętam, jak chciał mnie masować i jak kazałam się nie dotykać, jak kazałam mu być i nie być przy mnie naraz. pamiętam, jak wymiotowałam z bólu, jak się trzęsłam ze strachu, pamiętam jaką miałam dobrą opiekę. pamiętam, że bardzo bolało, nie pamiętam jak. pamiętam ten wysiłek, pamiętam, jak mówiłam, że nie dam rady i jak renia mówiła, że dam. i jak dałam. pamiętam legowisko, które wydeptałam sobie na kołdrze na podłodze, kiedy kręciłam się tam na czworakach, jak zwierzątko.
pamiętam, jak parłam, jak krzyczałam, mimo że cały poród przekwiliłam szeptem na podłodze. wykrzyczałam basem swoje dziecko, obie swoje córki. jak wystrzeliły ze mnie, że ledwie je renia złapała. pamiętam, jak zoja owinięta była pępowiną i traciła puls. pamiętam, jak się bałam, pamiętam każdą sekundę tych wszystkich bolesnych godzin.
pamiętam emocje, kiedy dano mi moje świeżo narodzone sine, zmęczone, piękne dzieci. pamiętam, jak płakałam, jak się cieszyłam, jak wzruszyłam, jak nie wierzyłam, że to ja, ja sama urodziłam nowych ludzi.
pamiętam, jak fukały noskami przysysając się do moich nabrzmiałych i obolałych piersi. pamiętam, jak pełzły do mnie w nocy, jak moje ciało reagowało na nie, a one na moje ciało. pamiętam, jak mleko wzbierało we mnie na samą myśl o karmieniu.
pamiętam, jak boli zatkany kanalik mleczny, jak boli zapalenie piersi, pamiętam jak boli, nadgryziona brodawka, kiedy twojemu dziecku wyrzyna się ząb i zagryza swoje dziąsłowe imadło na twojej piersi. z dumą wspominam rozmiar swojego mizernego na ogół biustu, kiedy karmiłam, bo było to 60FF.
pamiętam, jak pachnie niemowlę. pamiętam to koszmarne zmęczenie, ale pamiętam też pierwsze „mama” i „kocham”.
pamiętam każdy smutek, każdy ból, każdą dumę, każdy niepokój, każdą radość, każdy uśmiech, każdą roztartą na pyszczku marchewkę, pamiętam pierwsze słowa, pierwsze kroki, pierwsze jasełka, pierwsze litery, pierwsze wiersze, pierwsze rysunki, pierwsze przytulenia, pierwsze buziaki, pierwsze wakacje, pierwsze bunty, pierwsze żarty, pierwsze miłości.
to zostanie ze mną na zawsze.
i kiedy pomyślę sobie, że mogłabym w dniu narodzin dziecka, w tym dniu, w którym po ogromnym wysiłku wreszcie czeka nagroda, w tej burzy hormonów, w obolałych piersiach, w emocjach, którym nic nie potrafi dorównać, w takim dniu mogłabym stracić dziecko, to wzbiera we mnie ogromny żal i poczucie niesprawiedliwości.
a tak właśnie jest, jeśli jesteś matką z ośrodka wychowawczego i nie masz skończonych osiemnastu lat. bo nie ma w polsce przepisów regulujących takie przypadki. nie ma miejsca dla takich dziewcząt. odbiera im się całą nadzieję. odbiera im się dzieci. bo nie mają się z nimi gdzie podziać.
dlatego wzięłam udział w niezwykłym przedsięwzięciu. pod okiem sylwii chutnik powstaje książka pisana przez blogerki, z której cały dochód zostanie przeznaczony na budowę domu dla takich mam i ich dzieci. co miesiąc powstaje rozdział pisany przez kolejną autorkę (a wśród nich m. in. mataja, janina, hakierka). to, co powstało do tej pory, możecie czytać tu: czytamydlamamy.pl
inicjatywę zapoczątkowała rodzinna firma kosmetyczna bandi, która wspiera fundację po drugie, która na cały pomysł budowy takiego domu wpadła. jestem pod ogromnym wrażeniem ludzkiego zaangażowania w ten projekt i pełna nadziei, że dołączycie do nas. że to się uda. że mamy siłę.
mój rozdział będzie opublikowany już 5 stycznia, bardzo jestem ciekawa waszej opinii.
kiedy to piszę, patrzę na swoje dzieci śpiące w ciepłym, świątecznym domu i myślę sobie, że to wszystko jest bardzo proste, bo
każdy chce mieć mamę.
Wzrusz. Akcję wspieram od początku i trzymam kciuki! Jesteście wielkie. Ty Matko jesteś wielka.
<3
To wszystko o czym piszesz przeżyłam raz. I chrapie teraz takie 9-letnie kochane w swoim pokoiku. A potem przeżyłam drugi raz. Ale tylko kawałek z początku. Do 18 t.c. I zawiozłam je w skrzynce rzeźbionej 20x10cm kupionej na krakowskiej starówce na cmentarz. A potem przeżyłam jeszcze dwa razy. Ale tylko parę dni z początku. Odeszły prawie niepostrzeżenie zanim zdążyłam wystarczająco Go ublagać by tym razem je oszczedził. Za miesiac 40-tak. Coraz mniej czasu na ublaganie. I coraz mniej szans. Żadne właściwie. Ty matko masz swoje bieganie swoje kilometry. Ja nie mam sił…
wiesz, ja sobie bieganie wybiegałam i wcale nie wiem czy w dobrą stronę biegnę. może ty nie tam chcesz iść, gdzie ścieżka twoja?
Wzrusz wielki. Jak zwykle ❤️
dziękuję.
Czytałam i łzy po policzkach płynęły…ja też pamiętam jak moje dzieci przychodziły na świat pamiętam ból i mnóstwo innych przezyc z tym związanych … Ale było warto bo mam dwójkę zdrowych (na szczescie) dzieci.
Teraz jest 6 rano.synek spi obok i chrapie.ja spac nie mogę i czytam „matkę jedyną.😉
🙂
To o butach 😍
tak było 🙂
Oby ten cud kiedyś spotkał i mnie.. po wielu latach bezskutecznych starań. Pięknie to czytać, prawie czuć zapach i ból i radość.. boże daj..
trzymam kciuki z całej siły!
Nam się udało po 10 latach starań. Tobie też się uda :). Powodzenia. :*
Madziu❤coś pięknego😢😢😢
a fotki z tych chwil-jak mi miło że mogłam zajrzeć w tak intymne momenty😘
Kocham Twój sposób pisania,towarzyszę Wam od pierwszych filmików na YT.
dziękuję że sie tym podzieliłaś-że mogłam poczytać.
Dziewczyny masz Cudowne-dużo zdrowia Wam❤
Trzeba mówić,trzeba się tym dzielić bo jak sama wiesz żadna Szkoła Rodzenia ani żadna książka nie są w stanie oddać tego co się dzieje tak na Sali Porodowej jak i potem w życiu każdej Mamy.
dziękuję Ci za to.Jako Mama i jako położna😉
bardzo dziękuję <3
Ależ bym Cię przytuliła Matko
ależ bym przyjęła! 🙂
Niesamowicie wzruszajacy wpis, pociagam nosem raz po raz bo za jakies 4 tygodnie nasze ukochane dziecie ma przyjsc na ten swiat. I caly ten ogrom emocji targam od kilku miesiecy, rosnacy brzuch staje sie nieco uciazliwy, porod trzeba jakos przezyc ale to pragnienie bycia mama jest nie do opisania! To straszne ze tym mlodym dziewczynom odbiera sie ta mozliwosc… ze dzieciom odbiera sie matke… wspieram calym sercem i czekam na Twoj fragment ksiazki!
cieszę się 🙂
dziękuję.
jak również 🙂
Uwielbiam was ! ❤💚💛💜
:***
nie ma regulacji prawnej – mama traci dzieci…brak slow…tylko wku…na tych, ktorzy odpowiadaja za takie tragedie…ale na szczescie znalezli sie ludzie, ktorzy chca pomoc…dzieki Wam za to !!!!!
piekny skrot Twojego matkojedyna cudownego macierzystwa… radosci, zdrowia, szczescia i wytrwalosci WSZYSTKIM w nowym roku i kazdym kolejnym… :***** :)))))))))
wzajemnie! 🙂
❤️
:*
Oj Magda. Jak ty potrafisz smagnac po emocjach… Idea piekna i sluszna.
<3
Wzrusz jak zwykle matko 💕
dziękuję, jak zwykle!
Kolejny tekst ściągnięty na wdechu. Chyba zwyczajnie wystawę Ci oltarzyk bo głupio mi wciąż pisać że Cię uwielbiam.
Wciągniety, ale słownik wiedział lepiej 🤣
haha <3
pisz, ja lubię 😉
Ja też pamiętam matko jedyna <3
ach.
Pięknie napisane 💗💗💗
dziękuję.
Czytałam i miałam wrażenie, że to wszystko widzę to było takie namacalne, że oczywiście w momencie opisu porodu płakałam. Zawsze się wzruszam, bo to niezwykle cudowna chwila. Urodziłam dwa razy. Od tamtej pory nie śpię. Czuwam i się boję. Każdego dnia. Rok temu trafiłam z moim 5 tygodniowym młodszym synkiem do szpitala, bo raz zakaslal. Po 3 dniach stan się pogorszył na krytyczny. Zaczela sie walka dzien noc, albo noc dzien o zycie dziecka. W szpitalu przeżyłam 3 tygodnie, które chyba odebrały jakąś cząstkę mnie na zawsze. Przez chwile pomyślałam o tym, że nawet wtedy nie jadłam, nie piłam, nie spalam i nie sikalam. Dziś mam moje dziecko koło siebie, ssące aktualnie pierś i przysypiajace. Jestem szczęśliwa, bo je mam. Nic więcej do szczęścia nie potrzebuje. Ale pamietam jak wówczas sztab lekarzy orzekl, ze to matka i jej pokarm (mimo stanu naprawde krytycznego z wypisem na oiom) sa nawazniejszym lekarstwem. Dlatego tak smutne jest to, ze niektórych pozbawia się na samym starcie tego najważniejszego. Matczynej miłości.
dlatego robię to, co robię :*
Dziękuję że podzielilaś się tym wspomnieniem. Piękne. Zdjęcia przenoszą we własne wspomnienia. Dziękuję i czekam na książkę. Dobrze że jesteś
ojej <3
Dzięki Ci, Matko Jedyna💛
Ty to potrafisz😘
<3
No i się pobeczałam…bo ja też PAMIĘTAM 🙂 I nawet to pamiętam, ze ten ból ma nawet sens, ale tylko wtedy kiedy ma właśnie takie zakończenie, przytulone do piersi dzieciątko
A ja…matka „nie-jedyna; jedyna-adopcyjna”, rodziłam sercem. Każdego wieczora dech zapiera myśl, że moglibyśmy nigdy na siebie nie trafić. Emocje nieprzebrane, nie do opowiedzenia wręcz, nieopisana magia serc i chwil. Takich jak Twoje zdjęć, brak w albumie rodzinnym. Są inne, równie piękne, ważne, jedyne w swoim rodzaju. Każda matka winna je mieć. Trzymam kciuki za projekt.
Pięknie napisane. I bardzo dużo pamiętasz. Ja mam wrażenie, że niektóre rzeczy już mocno mi się zacierają w pamięci, a to dopiero cztery lata.
Wspaniała akcja, jestem ciekawa Twojego rozdziału.
Dobrego, wspaniałego roku, Matko! 🙂
pamiętam i uśmiecham się mając świeczki w oczach:) zajrzałam, „kupiłam cegłę”. i oczywiście jestem zadziwiona – bo przy naszym narodowym kierunku – pro life, pro family (nie wywołuję tematu!!) – dziwny los tych dzieci i matek, nieprawdaż??
Bardzo osobisty tekst(hmm jak wszystkie😉).Zdjęcia jeszcze bardziej.Sama jednak nie potrafiłabym tak dzielić się z obcymi.Też jestem mamą dwójki, te pierwsze spotkanie i przytulenie własnego dziecka to najcudowniejsze chwile w życiu.Strata maluszka w 10 t.c też mnie spotkała, okupiona kilkunastogodzinnymi skurczami czekając na zabieg.Dlatego nawet jak czuję sie jak zombie, jadąc do pracy,po nocy z ząbkującym dzieckiem, wiem,że byłabym bardzo nieszczęśliwa bez nich. Każde dziecko potrzebuje mamy i najlepiej taty też.
uwielbiam cię czytać.
piękne to.
piękna ty.
piękne córki.
piękny ojciecjedyny i zakładam że mążjedyny…:)
Przeczytałam rozdział książki, a potem ten wpis… Masz kobieto talent do grania na czułych strunach duszy. Przez „Decyzje” miałam czerwony nos i zapuchnięte oczy ale warto było. Dziękuję za niespodziewane, kolejne komplikacje, bo takie szalone jest życie.
Zostanę u Ciebie.
Jesteś super.