mam kumpla. przyjaciela mam. słowo 'kumpel’ nie oddaje go wcale. czasem sobie myślę, że nie ma już wielu takich ludzi na świecie. że są tacy wyjątkowi, że powinno się ich objąć szczególną ochroną. są to ludzie po prostu szlachetni i po prostu życzliwi. bardzo się cieszę, bo w swoim otoczeniu mam takich sporo.
i jeszcze sobie myślę, że trzeba by zrobić dla nich rezerwat. wielkie akwarium, w którym w szklanych boksach byliby sobie sobą, a my, zwykła ludzkość, patrzylibyśmy na nich, na ich decyzje i postępowanie z zadziwieniem: to tak można? i uczyli się, uczyli i uczyli. ach, żeby tak widzieć świat jako akwarium i wyłapywać takich ludzi i czerpać od nich naukę…
pamiętam, był dziewięćdziesiaty siódmy. ja rok wcześniej osiągnęłam pełnoletniość – nie mylić z dojrzałością – on ode mnie młodszy. dzieciak. cały wrocław zalany. potężna powódź. kotlina kłodzka w strzępach, ludzkie dramaty odbywające się na naszych oczach, stracone życia, zdrowia, pomyślności. majątki, pamiątki, nadzieje. nieżywe zwierzęta i martwe oczy właścicieli patrzące w niejasną, niesprawiedliwą, trudną przyszłość.
i on, ten mój kumpel, nie zastanawiał się nawet pięciu minut. „tam trzeba jechać” – powiedział. mamie powiedział, tacie powiedział, mnie powiedział. i pojechał. trzeba było wolontariuszy, był. trzeba było siły, miał. trzeba było wlewać ciepło w ludzkie serca i wkładać sens w ludzkie ręce, wlewał i wkładał. trzeba było nosić worki z piachem, nosił. trzeba było kopać szlam, kopał. za nic. za chleb, za wdzięczność. za życie. bo tak trzeba.
bo to jest taki człowiek. jakby węszył komu i jak pomóc. ratownik. taternik. honorowy dawca krwi i osocza. jakoś przywykłam do jego niezwykłości. jak tylko potrzebuję pomocy, jest – nawet nie muszę komunikować. wyrasta spod ziemi, zaraża uśmiechem, ładuje moje baterie i znika. do następnego razu.
„jakbyś przejeżdżał, to przywieź mi, proszę…” – przejeżdża nazajutrz. „a może ty masz…” – ma, będzie miał. „czy nie wiesz, kto…” – wie, dowie się.
jest jak bohater literacki. a jednak żywy. bardzo mocno myślałam o nim, kiedy czytałam najnowszą książkę katarzyny michalak „gwiazdka z nieba”. bardzo przypomina mi nataniela, głównego bohatera tej książki, mimo że chłopak nie ma tylu zasług, co mój kumpel, ale bije z niego taka niesamowita przyzwoitość, że chce się być w tym jego świecie i czytać. trochę go poznać, trochę pokiwać głową nad jego naiwnością, a trochę przytaknąć, że faktycznie, tak trzeba. że honor i słowo jeszcze coś znaczą. że wszystko jest tak, jak ma być. że po prostu będzie dobrze.
książka zaczyna się w górach. zimą. później przenosi się do górskiej chaty, ale na mazurach. są tu pojedyncze domy, nieznacznie tylko człowiekiem naznaczone wiejskie krajobrazy, natura i plecionka z ludzkich losów, taka trochę niemożliwa, a trochę jak najbardziej. trochę skomplikowana, ale jednak bardzo prosta. bardzo przewidywalna, a jednak pozwalająca na koniec się wzruszyć. to historia o miłości i jej braku, o przyjaźni i jej budowaniu oraz o pokonywaniu własnych słabości, czyli tak naprawdę o tym, z czym zmagamy się każdego dnia.
niektórzy mają seriale, przy których zawijają się w koc i uśmiechają do swoich myśli. niektórzy codziennie wstają wcześniej, by wypić herbatę i popatrzeć przez okno, nim dzień zacznie biec swoim tempem. niektórzy szydełkują przy kominku, niektórzy chodzą na spacery z psem, inni głaszczą koty. ja sobie czytam takie ciepłe książki.
a tobie, wojtek, z serca dziękuję.
bądź.
ja też jestem, pamiętaj.
wpis powstał we współpracy z wydawnictwem Znak
Widzisz- ciągnie swój do swego 😊 dobrze, że jesteś. I dobrze, że Cię odkryłam 😆
Dziekuje za te piekne slowa ❤ Oby wiecej takich ludzi wikol nas 😀 i w nas samych 😀
Matko Jedyna uwielbiam Cię.kazdy Twój wpis każde zdjęcie wyczekiwane……za każdym razem powoduje usmiech😁😁😁dziękuję Ci
michalak?:(
Witam, jak ja Ci zazdroszczę, niestety nie spotkałam takiego Kogoś. 🙂
pięknie, piękny człowiek.
Niektórzy ludzie czepiają się siebie jak rzepy, choć o wiele piękniej 😉
S.