zawsze było tak samo.
jechałam do mamy na jakieś wakacje czy inne ferie. dopóki byłam mała, mama się mną zajmowała, jak to zwykle mama zajmuje się dzieckiem. czyli skakała ze mną w gumę na podwórku we wnęce, grała w klasy, grzebała aluminiową łyżką w piaskownicy od lat pozbawionej piasku, w zwyczajnej, czarnej ziemi, rzucała patykami w niedojrzałe włoskie orzechy i uciekała z nami, jak pani jadzia z parteru darła ryja, że nie wolno, że nam nogi z dupy powyrywa i chlustała oprócz obelg swoim własnym moczem z wiadra na podwórko, który to mocz w tym celu, mam wrażenie, przez cały poprzedni dzień i noc pani jadzia gromadziła, a trzeba wiedzieć, że nie była w posiadaniu toalety, więc i czasem ludzkie gówienko się zdarzało, a jakże. być może jakiś szczeniak się akurat napatoczy. nigdy nie wiesz. ten, co jej obija ścianę piłką, albo ten, co bezcześci kredą chodnik maziając wesoło jebane domki, kwiatki czy motylki, albo ten, co jeździ na rowerze, biega i piłuje mordę „wywołuję naprzeciwko małe piwko, duże piwko” do samej dziewiętnastej w nocy. który bądź.
kiedy zaś byłam starsza i miewałam swoje głupawe odzywki typu „nie jesteś moją matką, mamo”, koleżankę o wdzięcznej ksywie kokocha, pierwszy tusz do rzęs ukradziony, nota bene, mamie, taki, na który się pluło i w którym się ryło taką małą, w chuj ostrą plastikową szczoteczką, która robiła rany i oblepiała rzęsy (oraz pół twarzy), z rzęs robiąc odnóża muchy, a z twarzy tę dziewczynkę z „ringu”, ale nadal uważałyśmy to z kokochą za poprawę urody, mama nie wcinała się za bardzo, wręcz udawała, że nie wie, że jej ukradłam ten tusz. udawała, że nie widzi co sobie pęsetą porobiłam z brwiami, nigdy nie pytała o której to jaśnie panienka wróci i ogólnie była spoko.
to po niej odziedziczyłam czytanie do wczesnych godzin rannych, nie odkładałam książki, póki nie była skończona. zawsze poznawałam, kiedy moja mama miała chandrę, albowiem o różnych porach dnia i nocy po tłumionym płaczu słychać było nietłumiony rechot. wprawdzie śmiała się o wiele subtelniej, niż ja, ale nie dało się tego nijak przeoczyć, albowiem moja mama rżała długie minuty. dziwiłam się niemiłosiernie, że chwyta jakiś zwitek, jakieś ochłapy książki, jakieś powyrywane skądś pożółkłe strony, otłuszczone, obszarpane, szare, stare, nieatrakcyjne z twarzy, a ona to chwytała, otwierała w dowolnym miejscu, czytała i rżała.
to było „wszystko czerwone” joanny chmielewskiej.
niedawno dostałam książkę michaliny grzesiak pod tytułem „krystyno, nie denerwuj matki”, autorki bloga pod jakże wdzięczną nazwą: krystynoniedenerwujmatki.pl (szok, co?). jeszcze jej nie przeczytałam. dlaczego? żal mi.
w ostatnią niedzielę pojechaliśmy we czwórkę do warszawy i z powrotem na rezonans, tysiąc kilometrów. ojciec, matka, dwójka dzieci. to był bardzo długi dzień, zwłaszcza, że dzień przed tym dniem wróciłam z nataszą z – uwaga – warszawy ze szpitala po zabiegu. dzieci padły, my niemal też. ojciec jedyny zasnął był natentychmiast, a mnie nie wiem co podkusiło czytać w łóżku grzesiakową. próbowałam nie rechotać, ale połykany chrumkot zadziałał sto razy gorzej, bo nagle obudziłam ojca jedynego, któren to przelękniony zerwał się i spytał dlaczego płaczę. czy są wyniki rezonansu i że, na boga, jest druga w nocy.
płakałam, owszem, ze śmiechu. i trochę ze wzruszenia. i z tego miejsca chciałam michalinie serdecznie podziękować, bo dzięki niej sama przypomniałam sobie, że umiem się śmiać. ba, rżeć, rechotać, łkać.
i kiedy moje dzieci będą pisały wspomnienia o matce, która całe życie sięgała po pożółkły zwitek i do niego rżała, to to będziesz ty, michalina.
dziękuję, wariatko.
O rany, kocham książki Pani Chmielewskiej! To szukam Michaliny w takim razie 😀😀😀 Dziękuję!
michalinie podziękuj 🙂
Chi chi. Albo raczej hue, hue, hueeee czy coś. Znam to uczucie – nie czytam jeszcze, bo mi żal. Albo się wkurzam, bo się zaraz kończy. 🙂
Ja ostatnio kolekcjonuję książki, których szkoda mi czytać 😉 Jest ich już kilka, więc mogę zaczynać 😀 Uściski <3
Rżałam i płakałam – na zmianę. I czytając o porodzie Krystyny i o tym jak mąż dotarł 4 minuty przed wykluciem się Jurasa. Rechotałam przy dialogach, rozwodzie i wyjazdach. Pochłonęłam w dwa dni, a uwierzcie, że mając półtoraroczniaka łatwo nie jest. Potrzebujemy takich książek. Bardzo. Po to właśnie, żeby się oderwać, coś zapomnieć o o czymś sobie przypomnieć.
Zgadzam się 🙂
Zarówno rechot nad Chmielewską jak i nad Grzesiakową mam zaliczony. Lektura obowiązkowa jak cię złe łapie 😊
tak jest.
Tak z książkami już mam
Jedne czytam duszkiem
Inne „celebruje ” dniami,
tygodniami, bo żal 😅
🙂
Wiesz… mam to samo. Czytam, rżę, wzruszam się i żałuję, że jestem coraz bliżej ostatniej strony. Dawno nie czytałam książki właśnie tego typu. Jeżeli komuś ta książka przypomina już jakąś, to chętnie poproszę o tytuł bo z chęcią porżałabym i powzruszała jeszcze po przeczytaniu „Krystyny”
a chmielewską właśnie czytałaś?
jeszcze nie, ale koniecznie muszę to zrobić 🙂
A ja stanowczo, kategorycznie, domagam się książki „matko jedyna”. I solennie obiecuję (głównie sobie) że będę po nocach łkać i rżeć jak należy.
bardzo dziękuję. to jedno z marzeń, które próbuję zrealizować…
tusz do rzęs opluwany…. ech…. poruszyłaś matko jedyna struny pamięci …. w kwestii urody pomocna była bardzo książka wydana przez firmę kosmetyczną, jedyną jaka wtedy była…. tyle wieczorów spędziłam nad książką o urodzie, nad Wisłocką i Musierowicz i Snopkiewicz…. i co? urody niet, seksu toże…. ostało się czytanie li i jedynie 😀 pozdrawiam i trzymam kciuki w wiadomej sprawie
haha zawsze coś (ja też dużo czytam)!
Matko Jedyna i Michalino, dzięki wielkie! Ebook juz zakupiony i rozpoczęty. 🙂
Szukam właśnie książki do czytania, co jeszcze prócz Chmielewskiej ??? chcę mieć zapas. Czy możecie coś polecić 🙂 proszę.
Kto co lubi, osobiście łykam teraz cykl Kwiat Paproci – Katarzyny Bereniki Miszczuk. Oderwanie od rzeczywistości. Czasem należy tak czynić 🙂 żeby nie umrzeć ze śmiechu 🙂
och, jakże często umieramy nie ze śmiechu…
też chętnie poczytam co polecacie.
’Wszystko czerwone’ rży we mnie do dziś, jest absoltnie genialne… 😀 „Azali było ludzi mrowie a mrowie..” Ach! 😀
A tej drugiej zaraz poszukam. 😉
’Wszystko czerwone’ rży we mnie do dziś, jest absolutnie genialne… 😀 „Azali było ludzi mrowie a mrowie..” Ach! 😀
A tej drugiej zaraz poszukam. 😉
ta dama to wasza mać? 😉
No przez Cię wydałam właśnie 16,45 na eBooka Matki Krystyny. Wzystko czerwone jest absolutnie genialne więc cieszę się na samą myśl o powrotnej pociągowej podróży z Warszawy do Domu, którą będę odbywać za godzin kilka!
dobrej zabawy! 🙂
Na mnie dobrze działa Szwaja, babskie i lekkie czytadło, wracam często. „Dupersznyty” czytam na raty… jako wydanie pośmiertne w formie wspomnień, wywiadów, artykułów… Czytam po kilka stron, po jednym wywiadzie, jednym wspomnieniu… żeby jak najdłużej zostało coś do przeczytania… 🙁
Tez rżałam nad Chmielewską! (Tą raczej dawniejszą, właśnie z okresu Lesia, Romansu wszechczasów czy Wszystko czerwone) Moja mama przez to dostawała stanu pt „doprowadzisz mnie do zawału” dopóki się nie przyzwyczaiła.. potem było już: co? Chmielewską znów czytasz?” Wracam często do tych książek, nadal mnie rozrechotowują, tylko mamy już nie mam…
Skora Grzesiakowa tez to człowiekowi robi to zapytam o nią w bibliotece, albo se kup[ię, a co! na gwiazdkę